choroba
Komentarze: 1
Pamiętam dobrze ten dzień. Dzwonek do drzwi. Wstaję. Strasznie kręci mi się w głowie – dwa tygodnie leżenia robią swoje. Poczta. List polecony: „ W związku z wykryciem u dziecka przeciwciał anty-HCV proszę o stawienie się z dzieckiem w Poradni Chorób Wątroby...” podpis, data: listopad ’99. Miałam wtedy 14 lat, wysoką gorączkę i niewiele z tego zrozumiałam. Może to, że wreszcie wykryli, co mi jest.
To, że to żółtaczka typu C dowiedziałam się dużo później, po kolejnych pobytach w szpitalu. Jak to jest, kiedy świat wali ci się na głowę? Hmm... Trudno powiedzieć. On właściwie zawalił się stopniowo. „Nie, dziecko, ty nie pójdziesz na studia, ty już teraz możesz iść na rentę...”
Nie wolno mi było jeść nic smażonego, egzotycznych owoców, w ogóle nic ciężkostrawnego, pić kawy, napojów gazowanych, alkoholu. Nie wolno mi było też się przemęczać. Miałam po prostu egzystować.
Ludzie powoli odbierali mi nadzieję. Miałam zrezygnować ze szkoły, bo muzyczna to za duże obciążenie. Po prawie ośmiu latach miałam rzucić wszystko, co kocham!
Chciałam wrzeszczeć, krzyczeć, buntować się! Chciałam umrzeć na tę żółtaczkę...
No cóż, miałam duże szanse. Na cztery możliwe stopnie zniszczenia wątroby (czwarty: marskość wątroby i śmierć) miałam trzeci i to dobrze zaawansowany.
Cudem, bo inaczej nie można tego nazwać, zakwalifikowałam się do programu testującego nowy, ale jedyny środek pomagający walczyć z tą chorobą. Bo niestety, ale do końca to ona nie jest uleczalna, wirus może najwyżej być nieaktywny. Miałam wtedy już 16 lat.
Leczenie trwało rok i mogę bez wątpienia powiedzieć, że to był najgorszy rok w moim życiu.
Po każdym zastrzyku miałam gorączkę 40 stopni przez całą noc, albo nawet do rana. Schudłam 10 kilo. Wszystko mnie bolało. Wiele razy chciałam się zabić i skończyć wreszcie to wszystko.
***
Minął rok. Rok łez i wyrzeczeń. Postanowiłam, że nie mogę wszystkiego podporządkowywać tylko temu, co mi wolno a co nie ze względu na chorobę. Chciałam żyć! Chciałam tańczyć!
Dodaj komentarz